sobota, 14 stycznia 2012

Maria Rodziewiczówna "Na fali"

Tytuł: Na fali
Autor: Maria Rodziewiczówna
Wydawca: MG
Data wydania: 15 Wrzesień 2011
Liczba stron: 265

Niezwykła opowieść o zniszczonych ideałach. Józef Reni, młody student i utalentowany skrzypek znajduje stancję, w której mieszka również szykowna i wesoła córka gospodyni, Józefina, zwana zdrobniale Pepi. Wrażliwy chłopak stopniowo ulega jej urokowi, wierząc, że uczucie jest odwzajemnione. Kiedy uświadamia sobie, że był tylko zabawką w uroczych rączkach, decyduje się związać z inną dziewczyną, stanowiącą przeciwieństwo trzpiotowatej Pepi, jednak serca nie da się oszukać.
Autorka subtelnie stawia nas przed dylematem, czy lepiej być osobą pozbawioną głębokich uczuć, biorącą z życia tylko powierzchowną przyjemność, czy kochać głęboko, ale i cierpieć mocno. Jej wnioski nie są zbyt optymistyczne.



Z czym kojarzy nam się pozytywizm? Prawdopodobnie z kolejną epoką literacką wałkowaną na lekcja języka polskiego w liceum. Powieść związana z tym okresem to bez sprzecznie „Lalka” Bolesława Prusa. Przyznam się szczerze, że nie przeczytałam tej lektury i cichutko liczę na to, ze nie trafi mi się ona na maturze. Utwór „Na fali” Marii Rodziewiczówny przywiódł mi na myśl właśnie „Lalkę” (bo coś tam z lekcji do mnie dodarło).

Józef Reni to młody człowiek, student prawa, utalentowany skrzypek. Poszukuje on stancji, która byłaby nie droga i znajdowała się możliwe blisko uczelni. Jeden z jego przyjaciół proponuje mu wizytę u niejakiej profesorowej, która mieszka wraz z córkami i gotowa jest wziąć Józefa pod swój dach (w końcu już jednego lokatora ma). To właśnie tu młody Reni poznaje swoją imienniczkę Józefę, na która wszyscy mówią Pepi. Otoczona jest ona wianuszkiem adoratorów, więc początkowo nie zawraca sobie nią głowy. Jednak z biegiem czasu ta młoda osóbka coraz bardziej zaprząta mu myśli. Wydaje się, że Pepi odwzajemnia gorące uczucia Józefa. Wspólnie organizowany teatr zbliża do siebie młodych kochanków. W tym, jak się później okaże, doskonałym momencie wkracza wieloletni przyjaciel naszego bohatera, Łukasz. Zabiera go w tułaczą podróż. Wędrują pieszo, śpią pod gołym niebem, graja na skrzypcach dla przypadkowych widzów. Jednak w sercu Józefa nadal obecna jest rozpaczliwa tęsknota za ukochaną. Mimo protestów Łukasza postanawia wracać do domu, do Pepi. Tu spotyka go ogromny szok i rozczarowanie. Pana Józefa pod jego nieobecność przygruchała sobie nowego adoratora, a względem Reniego zachowuje się jakby namiętne pocałunki za teatralna kotarą nie miały nigdy miejsca.

Występuje tu narrator trzecioosobowy (wszechwiedzący jak to mawia moja polonistka :D) wie wszystko o licznych bohaterach. Akcja rozgrywa się w mieście, którego nazwa nie jest podana, ale prawdopodobnie jest to Kraków, gdzie autorka umiejscawia wydarzenia w wielu swoich utworach.  Głównych bohaterem jest tu oczywiście Józef Reni. Młody mężczyzna, bardzo delikatny, wielki romantyk. Jako dziecko w krótkim czasie stracił rodziców. Pozostał mu tylko brat Piotr i ciotka z mężem. Piotr to wielki lekkoduch, uwielbia kobiety, różnorakie zabawy, niemal ciągle po uszy w długach. Ma jednak smykałkę do pracy w młynie, który należał do jego dziadka, a teraz przypadł w udziale ciotce.
Małżeństwo Mariców (ciotka i wuj Józefa i Piotra), żyją ze sobą jak kot z psem. Oboje równie pazerni i skąpi. Jedno przed drugim ukrywa pieniądze. Pani Maricowa wykorzystuje to, że młyn należy całkowicie do niej.
Pepi mimo iż odgrywa bardzo ważną rolę w utworze nie jest przedstawiona nader szczegółowo. Tak naprawdę mało co o niej wiadomo. Całkiem ładna, utalentowana kokietka, uwielbia bawić się mężczyznami. I tyle. Rzadko kiedy występuje sama ona. Częściej raczej we wspomnieniach Józefa.
Spotykamy tu również tą trzecią. Liza wnuczka Maltasa. To z nią żeni się bohater odrzucony przez ukochaną. Zawiodłam się na tej postaci. Spodziewałam się spokojnego, milutkiego dziewczątka zakochanego na zabój w Renim. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna

Nie jest to idealnie pozytywistyczna powieść (w niej powinna się przecież znaleźć praca u postaw, pragmatyzm, altruizm, agnostycyzm i cała rzesza innych skomplikowanych zagadnień). Uwydatniony jest tu kult pracy, związany z młynem Mariców. Głównym wątkiem jest jednak zachwianie wiary bohatera w jego wartości, upadek ideałów. Józefa niczym Izabela Łęcka wodzi go za nos, by w końcu zadrwić z niego i pchać w nieszczęśliwe małżeństwo, a mimo to Józef nie może wyzbyć się uczuć do ukochanej kobiety. Utalentowany skrzypek zostaje stłamszony i po kilku latach nie umie już nic zagrać. Nie żyje już, a wręcz egzystuje.

Bardzo spodobała mi się powieść „Na fali” mimo iż nie znalazłam tu tego czego przeważnie szukam w czytanych książkach. Stosunkowo krótka historia, napisana językiem charakterystycznym dla przełomu XIX i XX wieku, jednak nietrudnym w odbiorze. Zdecydowanie sięgnę po kolejne książki Marii Rodziewiczówny (na końcu wydawca zamieścił kilka okładek i opisów jej powieści). Sama okładka jest bardzo ładna i nastrojowa, Oddaje choć trochę klimat powieści (co ostatnimi czasy rzadko się zdarza).

Moja ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MG oraz portalowi Sztukater



~o.O.o~

Zapraszam również na mojego drugiego bloga Obudzić Szczęście. (jakoś tak mnie nagle naszło :D)

10 komentarzy:

  1. Wstyd się przyznać, ale nie znam twórczości Marii Rodziewiczówny. Chciałabym jednak ten fakt naprawić czytając ,,Na fali'', ponieważ zaciekawiłaś mnie swa recenzją i mam nadzieję, że mi także przypadnie owa książka do gustu podobnie jak tobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żaden wstyd. Ja też do tej pory jej nie znałam. I pewnie gdybym nie dostała jej książki do recenzji, wcale bym się tą twórczością nie zainteresowała.

      Usuń
  2. Tyle czekałam na twoją recenzję i się doczekałam. Sama próbuję coś wymyślić, ale póki nie mam weny to pisać nie będę. Początek był dla mnie beznadziejny i akcja rozkręciła się dopiero pod koniec, dlatego nie zgodzę się z twoją opinią. ;)
    Dałaś bardzo wysoką notę, a mi się ta książka po prostu nie podobała. Może to przez to, że mało czytam książek o 'takim' języku, lub dlatego, że to było moje pierwsze spotkanie z pisarką. Dlatego moja recenzja będzie trochę gorsza od twojej, niemniej jednak jestem totalnie zakochana w okładce, mogę na nią patrzeć cały dzień. JEST PRZEPIĘKNA!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje okładka jest wspaniała.
      Wiesz nie wszystko, wszystkim musi się podobać. ja tez nie za bardzo lubię taki język, ale mimo wszystko ta książka bez niego byłaby nie pełna. I w sumie trudno wymagać od autorki z tamtego okresu nowoczesnego słownictwa :D

      Usuń
    2. Haha no dziwne jakbym Rodziewiczówna pisała współczesną polszczyzną. :D I masz rację książka byłaby nie pełna bez tego języka, plus on nawet do okładki (*-*) pasuje. :)

      Usuń
  3. No cóż, nie przeczytałam jeszcze ani jednej książki tej pani, ale może kiedyś... chociaż nie wiem czemu, ale mam opory jakieś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tej książki autorki nie czytałam, czas nadrobić zaległość :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Nie mam niestety książki przy sobie więc co do czasu nie jestem pewna, ale stawiam koniec XIX wieku.
      Zaś jeśli chodzi o miejsce to gdybyś przeczytała recenzje wiedziałabyś, że nie jest ono konkretnie podane.

      Usuń

Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze! Naprawdę puchnę z dumy kiedy je czytam! Będę starać się w miarę możliwości na mnie odpowiadać.
Naprawdę jeszcze raz wielkie: Dziękuje!