wtorek, 27 listopada 2012

Suzanne Collins "W pierścieniu ognia"

Tytuł: W pierścieniu ognia (Catching Fire)
Cykl: Igrzyska Śmierci
Tom: 2
Autor: Suzanne Collins
Wydawca: Media Rodzina
Data wydania: 12 listopad 2009
Liczba stron: 359


"Głodowe Igrzyska wbrew przewidywaniom wygrywa szesnastoletnia Katniss. Wraz z nią po raz pierwszy w dziejach Kapitolu wygrywa je także drugi trybut — Peeta Mellark, z którym Katniss stanowiła na arenie parę. Po powrocie do Dwunastego Dystryktu sprawy się komplikują — postawa Katniss podczas igrzysk bardzo nie spodobała się władzom. Komplikuje się także jej życie osobiste — Katniss niełatwo się teraz rozeznać we własnych uczuciach. Polubiła Peetę, ale przecież jest jeszcze Gale — bliski przyjaciel i towarzysz wypraw do lasu na nielegalne polowania.
Tymczasem jednak Katniss i Peeta muszą wziąć udział w odbywającym się po każdych igrzyskach Tournee Zwycięzców i odwiedzić wszystkie dystrykty. Ta podróż uświadamia im, że są ludzie skłonni zbuntować się przeciwko okrucieństwom władzy.
W pierścieniu ognia to drugi po Igrzyskach śmierci tom trylogii, w którym Suzanne Collins opisuje losy Katniss Everdeen — dziewczyny, która nieoczekiwanie staje się symbolem i zarzewiem buntu."


 Decyzje. Tak niewiele trzeba by zmienić historię, by decydować, nawet nieświadomie, o losie własnym jak i innych. Pojedynczy gest, słowo, spojrzenie. Tylko tyle wystarczy by poruszyć machinę, której nie można już zatrzymać. Tylko tyle trzeba by zmienić świat.

„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem i rozpęta piekło.”*

Opadł pył po 74 Głodowych Igrzyskach, okrywając cierpienie, ból, tęsknotę rodzin poległych trybutów. Jednak czas nie stoi w miejscu. Życie toczy się dalej. Katniss i Peeta próbują pozbierać się po przeżyciach na arenie, jednocześnie nadal stawiając czoło Kapitolowi i okrutnemu prezydentowi. Wyruszają w Tournée Zwycięzców po wszystkich dystryktach Panem. Dostrzegają zmiany zachodzące w ludziach. Widzą w ich oczach nikłą nadzieję na lepszą przyszłość. Niestety to nie wszystko. Nieubłaganie zbliżają się kolejne Igrzyska. Tym razem jest to trzecie ćwierczwiecze i organizatorzy na Kapitolu szykują dla wszystkich niespodziankę. Katniss musi wrócić na arenę...

„W pierścieniu ognia” to drugi tom pasjonującej trylogii Suzanne Collins, w której zabiera nas do postapokaliptycznego świata Panem, gdzie po wielkim, krwawo stłumionym buncie przeciwko władzy, co roku odbywają się Głodowe Igrzyska, które zapobiec mają kolejnym rebeliom. Jednak tym razem zamiast jednego zwycięzcy, śmiertelne starcie wygrywa dwójka trybutów. I od tego czasu wszystko się zmienia.

Po naprawdę dobrej pierwszej części i całkiem ciekawym filmie przyszła kolej na kontynuację. Książka nadal utrzymana na tym samym poziomie. Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Katniss sprawia, że oglądamy świat Panem i Głodowych Igrzysk od środka, nie jesteśmy biernymi obserwatorami, przeżywamy wszystko razem z nią. Całą gamę uczuć bohaterki, która ocalała, która wygrała. Ale czy naprawdę tak jest? Czy wspomnienie 22 istnień, które musiały zgasnąć by ona mogła żyć, pozwoli jej naprawdę być Zwycięzcą? Do tego nakłada się stres spowodowany tournée, spotkanie z rodzinami ofiar, napięcie w dystryktach, a także osobiste rozterki Katny, która musi znów stać się silna, znaleźć w sobie odwagę na kolejne starcie z okrutnym wrogiem jakim jest Kapitol i jego krwawe prawo.
Książka ta jak mało która sprawia, że nie można się od niej oderwać, a kiedy odłoży się ją na jakiś czas, nie da nam spokoju dopóki nie wrócimy do lektury. Suzanne Collins w swojej powieści nadal wstrząsa, nadal wzrusza i szokuje. Świat Panem jest czymś czego nie chcielibyśmy nigdy doświadczyć, wiemy że jest nierzeczywisty, jednak gdzieś w środku tkwi coś co mówi nam, że tak może być, bo historia pokazała już że człowiek zdolny jest do wszystkiego i często nie zwraca uwagi na ofiary swoich czynów w drodze do upatrzonego celu. Bo wszystko ma jakiś cel, czyż nie?
„W pierścieniu ognia” nadal sprawia, że w napięciu czekamy na rozwój akcji, która w szybkim tempie mknie do przodu. Poznajemy nowych bohaterów. Każdy swoją osobą ciekawi i intryguje. Na światło dzienne wychodzą nowe informację, napięcie rośnie. Wszystko: ludzie, fakty, zdarzenia kumulują się by dojść do najważniejszego momentu, który zaskoczy nas wszystkich.

Jednak to już nie jest to czego doświadczyłam w „Igrzyskach Śmierci”. Mimo iż książka jest naprawdę świetna, to jednak chciałabym czegoś nowego. Autorka jakby nie miała pomysłu na tą część. Nie spodobało mi się powtórzenie zabawy z Głodowymi Igrzyskami, choć niewątpliwie wykreowane to było z mistrzowska precyzją. A już w ogóle najgorsze ze wszystkiego były uczuciowe zawirowania naszej bohaterki. Oczywiście nieśmiertelny trójkąt miłosny i wynikające z niego problemy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że wybije się to na pierwszy plan i zdominuje fabułę. 

Ostatnio mało która książka sprawia, że czytam ją niemal od razu od deski do deski, a potem żałuję że to zrobiłam bo nie mogę już doświadczyć tego uczucia odkrywając daną historie po raz pierwszy. Jednak „W pierścieniu ognia” mimo malutkich minusów, należy właśnie do takich pozycji. Wiem doskonale że wracać będę do niej jeszcze nie raz, choć to już nigdy nie będzie to samo co za pierwszym razem. Polecam książkę wszystkim zainteresowanym bo naprawdę warto, a szczególnie tym którym spodobała się pierwsza część, a jeszcze nie mieli okazji przeczytać kolejnych. W końcu malutkimi, bo jeszcze malutkimi zbliża się premiera kolejnego filmu z tej serii. Mi pozostaje jedynie zabrać się za „Kłosogłosa” co odkładam ile się tylko da, ale chyba już dłużej nie wytrzymam.

Moja ocena: 9-/10

* fragment „W pierścieniu ognia” str. 26

Okładka kolejnego, ostatniego tomu:


środa, 21 listopada 2012

Dee Shulman "Gorączka"

Tytuł oryginalny: Fever
Wydawca: Literacki Egmont
Data wydania: 28 listopad 2012!
Liczna stron: 430

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA! 


"Ewa jest niepokorna. Nie potrafi znaleźć sobie miejsca w zwykłej szkole. Kiedy zostaje wyrzucona z kolejnej placówki, trafia do St. Magdalene - szkoły dla wybitnie uzdolnionej młodzieży. Po zajęciach w laboratorium przez nadmierną ciekawość, niezaspokojony głód wiedzy i sekundę nieostrożności Ewa zostaje zaatakowana przez tajemniczy wirus wywołujący groźną gorączkę. Umiera, ale po kilku minutach wraca do życia. Wkrótce w szkole pojawia się tajemniczy Sethos Leontis, przystojny i mroczny nowy uczeń. To nieustraszony rzymski gladiator z II wieku naszej ery, który próbując rozwiązac zagadkę śmiertelnego wirusa, przeniósł się w czasie do współczesności. W dziewczynie Sethos rozpoznaje swoją ukochaną Livię, zamordowaną prawie dwa tysiące lat wcześniej. Ewa jednak go nie pamięta..."

Ewa kolejny raz narusza zasady i ponownie zostaje wydalona ze szkoły. Zawsze żyjąca na uboczu, „inna” niż wszyscy, nie potrafiąca dogadać się ze swoją rodziną. W końcu znajduje idealne rozwiązanie swoich problemów. Szkoła z internatem dla uzdolnionej młodzieży to jest to! Jednak początkowe sielskie życie w nowym otoczeniu oraz z nowymi znajomymi zaczynającymi ją akceptować, zaczyna się powoli psuć. Jej geniusz, a także ogromna ciekawość doprowadzają do dramatycznych wydarzeń. Ewa ociera się o śmierć, by w końcu spotkać Setha, który przybywa do szkoły w ściśle określonym celu, nie spodziewając się co zastanie na miejscu.

„Gorączka” Dee Shulman przenosi nas w dwa (a nawet trzy) różne światy. W Londinium 152 roku Sethos Leontis, jeden z najlepszych gladiatorów, ulubieniec publiczności w krótkim czasie doświadcza gamy różnorodnych uczuć, zyskuje bezcenny skarp by zaraz stracić go przypuszczalnie bezpowrotnie. Ewa Koretsky mieszka w dzisiejszej Anglii, zmaga się z codziennością osoby wybitnie inteligentnej, zawsze odstającej od grupy. Chroniąc się przed bólem i rozczarowaniami, odsuwa się od wszystkich przez co jest ogromnie samotna. W St Magdalene''s znajduje spokojną przystań wśród, wydać by się mogło ludzi podobnych do niej. Ale czy na pewno?

Książka podzielona jest na rozdziały z określonym czasem zdarzeń i oddzielnymi tytułami (co bardzo lubię jednak tu wydawało mi się, że często nie były one adekwatne do treści), a także na trzy części, które w pewien sposób oddzielają etapy tej historii. Lawirujemy między rokiem 152 i narracją trzecioosobową pisaną z perspektywy Setha, a teraźniejszością z pierwszoosobowym opisem Ewy. 


Szczerze mówiąc zachęcona wspaniałą okładką, intrygującym opisem, a także faktem, że książka należny do cyklu historii „Poza czasem”, którego inne części zbierają bardzo pozytywne oceny, spodziewałam się czegoś zgoła innego. Początkowo za wielki plus przyjęłam fakt, że główni bohaterowie nie spotykają się już w pierwszym rozdziale. Pomyślałam „Wow! To coś nowego!”. Jednak coraz bardziej odwlekająca się ta chwila, która fakt faktem jest jednym z ciekawszych momentów każdej książki, zaczęła mnie lekko irytować. I chyba właśnie dzięki temu tak szybko przeczytałam tą książkę. Z każda mijającą stroną zastanawiałam się czy to już. W rezultacie doczekałam się naprawdę ciekawego i emocjonującego finału, na który warto było czekać. Jednak wracając myślą do początku „Gorączki” uważam, że autorka inaczej mogła to sformułować (np. akcje dziejąca się w Londinium wstawić jako retrospekcje), bo w rezultacie wyszła jej trochę nużąca historia, która może zniechęcić potencjalnych czytelników. I taki odkrywanie niemal natychmiast prawie wszystkich kart też sprawia, że książki nie czyta się już z takim zaciekawieniem.


Starożytny świat przedstawiony jest też moim zdaniem lekko pobieżnie. Niby są niemal nadzy gladiatorzy z niebezpiecznymi zabawkami, stateczni obywatele, wspaniałe budowle itd. Jednak ja nie czułam tego klimatu tamtych czasów. Wydawać by się mogło, że autorka nie dołożyła starań w odpowiednie przygotowanie materiału na ten temat.



Co do samych bohaterów jako takich to niestety też nie podbili mojego serca. Bardziej do gustu przypadła mi jednak Ewa. Bardzo oryginalna osoba, pełna ciągle tłumionych emocji, z chyba wrodzoną „sympatią” do wszelakich kłopotów (niektóre ściągała na siebie sama, w inne wpadała zupełnie niespodzianie). Jednak minusem jest tu niemal ciągle wspominanie jaka to ona jest inna i nieszczęśliwa, aspołeczna i w ogóle istna Sierotka Marysia... Seth zaś był jak dla mnie trochę zbyt idealny. Przystojny, umięśniony, inteligentny, co tylko dusza zapragnie. Może i tacy perfekcyjni panowie czasami mi się podobają tu jednak nie przypadło mi to do gustu.

Część z postaci drugoplanowych była jednak całkiem ciekawa i bardzo dobrze się o nich czytało.



Na temat tytułowej gorączki nie można powiedzieć zbyt dużo. Cała fabuła krąży gdzieś wokół niej. Watek ten owiany jest jednak wielka tajemnicą. Na wiele pytań nie odnajdujemy odpowiedzi i mam nadzieje, że stanie się to w kolejnym tomie.



Podsumowując: książka okładkę ma wspaniałą i tylko dla niej warto ją przeczytać… A tak na poważnie to „Gorączka” Dee Shulman mimo swoich wad warta jest przeczytania. Mnie osobiście zaciekawiła. Ostatnie strony zrekompensowały mi lekką nudę początku tej opowieści i naprawdę zaciekawiły, pozostawiając w oczekiwaniu na kontynuację. Więc jeśli macie ochotę na lekką lekturę o wielkiej miłości, tajemnicy niebezpiecznego wirusa, a nawet podróżach w czasie to polecam ta pozycję. Może nie zapałacie do niej wielką miłością, ale miło spędzicie z nią czas.

Moja ocena: 7/10


~o.O.o~
 


Za możliwość miłego spędzenia czasu z „Gorączką” dziękuję Wydawnictwu Egmont, a szczególnie przemiłej pani Aleksandrze poznanej na Targach Książki w Krakowie!
 

piątek, 29 czerwca 2012

Erica Spindler "Z ukrycia"

Tytuł oryginalny: Shocking Pink
Wydawca: MIRA (Wydawnictwo Harlequin)
Data wydania: 18 lipiec 2007
Liczna stron: 560


"Trzy przyjaciółki - Andie, Julie i Raven - słyszą muzykę dobiegającą z domu, który wydaje się opuszczony. Zaciekawione podchodzą bliżej i zaglądają przez okno... Tajemnicza para w trakcie perwersyjnej erotycznej gry. Z pewnością nie jest to widok przeznaczony dla oczu nastoletnich panienek, które nadmierna ciekawość wpędziła w niebezpieczną obsesję podglądania.
Im częściej wracają pod dom, by obserwować tę intrygującą parę, tym mocniejsza narasta w nich obawa o życie kobiety. W końcu, gdy Andie kontaktuje się z policją, jest już za późno: kobieta nie żyje.
Piętnaście lat później Andie czuje, że jest obserwowana. Ktoś nie pozwala jej zapomnieć o nierozwiązanej zagadce tamtego morderstwa. Andie szuka oparcia w przyjaciółkach, ale nagle okazuje się, że nawet ich nie może być pewna.
A tymczasem morderca po raz drugi wybiera ofiarę..."


Jim Morrison powiedział kiedyś, że „przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą”. Wydaje mi się, że przyjaźń jest nieodłącznym elementem naszego życia i bez niej po prostu jest nam źle. Nawet samotnicy, którzy nie przepadają za towarzystwem tez potrzebują bliskiej osoby, która pomorze w potrzebie, razem z nim będzie się śmiać i płakać. Gorzej jeśli ma się wypaczony pogląd na przyjaźń.

Lato 1983
Andie, Julie i Raven to nierozłączne przyjaciółki. Mimo iż każda z nich jest zupełnie inna, to wszystkie trzy zawsze trzymają się razem. Jednak wydarzy się coś co rozdzieli je na bardzo długo jeśli nie na zawsze.
Pewnej nocy kiedy wszystkie trzy wałęsają się po okolicy słyszą tajemnicza muzykę dochodząca z któregoś z domów. Postanawiają ją zignorować. Jednak sytuacja powtarza się i nie daje im to spokoju. Chcą to sprawdzić i zakradają się do z pozoru opuszczonego budynku z którego słuchać muzykę. Są świadkami wydarzeń, których piętnastoletnie dziewczęta nigdy nie powinny oglądać. Mimo iż widok ten wstrząsną ich psychiką to jeszcze wielokrotnie wracają by obserwować perwersyjną, erotyczną grę Pana i Pani X.

Pierwsze wydanie z 1998
Jednak Andie, która obawia poważnie obawia się o życie Pani X, postanawia wyjawić całą sprawę policji, która niestety nie bierze tego poważnie, a po pewnym czasie jest już za późno na jakiekolwiek działania.

Po piętnastu latach przyjaciółki znów są razem. Jednak nie dane jest im zaznać spokoju. Historia z tamtego pamiętnego lata powraca , a Pan X wybiera kolejna ofiarę.

Z Ericą Spindler spotkałam się już przy okazji książki „Pętla” (w nowym wydaniu „Zabić Jane”). Książka ogromnie mi się spodobałam i bez wahania wzięłam z bibliotecznej półki kolejna jej powieść. Lubię poczytać czasami książki z dreszczykiem, z ukryta tajemnicą (która i tak przeważnie odkrywam zanim autorka opisze rozwiązanie).

„Z ukrycia” czytało mi się bardzo lekko i szybko. Narracja z punktu widzenia narratora wszechwidzącego pozwala nam obserwować i przezywać wydarzenia z różnych punktów widzenia. A najbardziej interesujące są oczywiście emocje trzech przyjaciółek. Wszystkie trzy tak odmienne. Ukształtowane w końcu przez środowisko w których się wychowały, a które zostawiło w nich trwałe ślady, ukrywane pod pozorem normalności.
Wszystkie wydarzenia są ciekawie wykreowane. Sceny erotyczne opisane subtelnie, jeśli można tak określić sadomasochistyczne zabawy.

Nowe wydanie - 2012
Akcja książki dzieje się w dwóch płaszczyznach: przeszłości i teraźniejszości. Jest nawet podzielona na odpowiednie części. Wita nas jednak prolog z 1998 roku i kolejne strony prowadzić nas będą powoli właśnie do wydarzeń w nim zawartych. Fabuła pełna jest tajemnic i fałszywych tropów oraz pobocznych wątków. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Historia trzech przyjaciółek jest bardzo zawiła i interesująca.

Co do oprawy graficznej to ja czytałam wydanie drugie. Z różową okładką (co bardzo mnie irytowało przy mojej awersji do tego koloru) z dramatycznie przewróconym krzesłem, sznurem i uchylonymi drzwiami. Wszystko ładnie się komponuje, a te cienie sprowadzają wiele tajemniczości. Choć muszę przyznać, ze okładka nowego wydania jest bardzo interesująca to jednak nie tak ciekawa (och gdyby nie ten różowy!).

Podsumowując: „Z ukrycia” to książka dla wielbicieli nie tylko kryminałów. Osoby z dusza romantyka znajda tu też coś dla siebie mimo iż mniej niż w typowym romansie. Jednak czy taka miłość doprawiona nutką sensacji nie jest równie pasjonująca? Książka może nie powaliła mnie na kolana ale jest naprawdę warta poświęcenia jej chwili czasu, szczególnie, że jak już pisałam czyta się ją ekspresowo.

Moja ocena: 7/10

~o.O.o~ 

Zapraszam również bardzo serdecznie do zapoznania się z TYM postem. 

czwartek, 14 czerwca 2012

Renata L. Górska "Za plecami anioła"

Wydawca: Replika
Data wydania: 27 maja 2010
Liczna stron: 540


"Znaleźć swoje miejsce na ziemi to nie łatwe zadanie. Marta próbowała już wielokrotnie i po raz kolejny poniosła klęskę. W wyniku życiowych zawirowań, a niespodziewanie dla samej siebie, zamieszkuje w niemieckim Tauburgu, górskim miasteczku w którym czas zdaje się płynąć innym rytmem. Górujący nad miastem zamek, rodowa siedziba rodziny von Tauburgów, organizuje życie mieszkańców, którzy, początkowo nie ufni, staja się z czasem przyjaciółmi Marty. Ona sama poznając członków arystokratycznego rodu, nieświadomie odkrywa mroczną rodzinną tajemnicę. Nowo poznani ludzie kryją w sobie sekret, którego zupełnie nie potrafi pojąć. Klucz do rozwiązania zagadki i, być może, klucz do jej życiowego szczęścia kryje sie w umiejętności spojrzenia na wszystko z zupełnie innej perspektywy."

Los jest nieprzewidywalny. Jego zachcianki często psuja nam nasze idealne plany. Nigdy nie jesteśmy pewni co spotka nas jutro czy pojutrze, a co dopiero za kilka, kilkanaście lat. To gdzie będziemy, jacy będziemy i co najważniejsze, czy będziemy szczęśliwi jest dla nas jedna wielka niewiadomą, którą będziemy stopniowo odkrywać każdego dnia.  

Marta znalazła się na życiowym zakręcie. Właśnie rozstała się z partnerem i straciła pracę. Postanowiła wracać z Niemiec do Polski skąd kilka lat wcześniej wyjechała po śmierci swojej matki.  Pod wpływem impulsu nie wsiada jednak do pociągu do ojczyzny, lecz do autobusu, który powiezie ja w nieznane.
Tak trafia do Tauburga. Małego, zapomnianego miasteczka, w którym nie za bardzo ceni się przyjezdnych, w dodatku cudzoziemców.  Ma to być tylko przystanek w jej podróży. Dostaje jednak prace na zamku, który góruje nad miasteczkiem. Ma zająć się Adelą von Tauburg, która po śmierci męża doznała poważnego wylewu i teraz powoli wraca do zdrowia. Przed Martą długa druga, pełna przeszkód i zasadzek.

„Twoje dzisiaj które tak bardzo cenisz, jest tylko punktem pomiędzy tym, co było, a przyszłością. Niekiedy ważnym lub tak pięknym jak ten kończący się właśnie dzień, który na pewno zapamiętam. Innym razem niewiele znaczącym, ale zawsze z następstwami dla dni, które przyjdą. Nie da się żyć tylko tymi punktami, jakby stały w miejscu, oddzielnie i nieruchomo. Życie jest linią, może spiralą, po której posuwamy się do przodu…”*

„Za plecami anioła” po raz pierwszy zobaczyłam na półce u mojej koleżanki. Spodobał mi się za równo tytuł, jak i w miarę interesujący blurb. Agnieszka szansy książce nie dała i zwróciła ja do biblioteki nie przeczytana. Ja dałam rade zapoznałam się z nią od deski do deski.

Razem z Martą trafiamy do Tauburga. Miasteczka trzeba powiedzieć kierującego się swoimi własnymi zasadami. Szerzy się tu ksenofobia, nadal darzy się wielkim szacunkiem, wręcz czcią rodzinę mieszkająca na zamku, a szczególnie z wielka niechęcią podchodzi się do jakichkolwiek zmian. Życie toczy się swoim mocno utartym torem. Ludzie wpadli w rutynę i każde odstępstwo od niej traktują z wielka podejrzliwością.

To jednak właśnie tu nasz bohaterka znajduje swój dom, przyjaźń na może nawet miłość. Zaprzyjaźnia się z panią Adela, też Polką, która przed wielu laty wyszła za właściciela zamku i w nim zamieszkała. Marta w Engelhaus, domku pod ogrodniku w którym zamieszkała, odkrywa swoje ukryte pragnienia i marzenia. Postanawia zrobić wszystko by w końcu być szczęśliwą. Nie jest to jednak łatwe, bo wiele osób nie jest jej przychylnych i tylko czeka na jakiś jej błąd by ją zniszczyć.

To nie tylko młoda Polka jest tu ważną bohaterką. Poznajemy również wiele ciekawych postaci mniej lub bardziej istotnych w tym mieszkańców zamku i poszczególnymi mieszkańcami z miasteczka. Redaktorem, pastorem i jego żoną, a nawet starą plotkarę Gretę Simon, która wytyka w bardzo brutalny sposób błędy innych nie dostrzegając rys na własnym życiorysie.

Książką ta to bardzo ciekawa powieść obyczajowa. Obserwujemy historię Marty, która niejedno już w życiu przeszła i jeszcze wiele przed nią. Stara się trwać mimo licznych niepowodzeń. Trafia do miejsca, które właśnie teraz przechodzi wiele zawirowań. Mieszkańcy Tauburga są zaściankowi, większość z nich myśli tylko o własnych interesie, nie patrząc na sytuacje całego miasteczka. Nie dostrzegają zagrożenia ze strony neonazistów, którzy wiążą ogromne plany z zamkiem, gdzie tez za dobrze się nie dzieje. Atmosfera pełna pretensji, kłamstw i niedomowień nagromadzonych przez lata sprawia, że życie rodziny von Tauburg staje się nie do zniesienia. Czy poradzą sobie z tym wielkim kryzysem uczuciowym?

Występuję tu narracja trzecioosobowa i mimo iż narrator jest wszechwiedzący to opowiada bieg zdarzeń  z perspektywy jednego bohatera, co chwile go jednak zmieniając. „za plecami anioła” podzielone jest na tak jakby osiem rozdziałów odpowiednio zatytułowanych.

 Musze powiedzieć, że książkę czytało mi się okropnie, mimo całkiem interesującej fabuły. Niemal cała książka składała się z retrospekcji. Wszystkie ważne wydarzenia obserwowaliśmy we wspomnieniach bohaterów. Przyznaje zabieg jest ciekawy i całkiem pożyteczny jeśli chce się wprowadzić napięcie np. pod koniec książki, ale całą akcje prowadzić w ten sposób to już jednak za dużo. A to wszystko okraszone wprawdzie pięknymi, ale jakże licznymi opisami. Czasami miałam wrażenie, że to wszystko jest tylko po to by książka składała się z jak największej liczby stron, a spokojnie można by ją zmieścić w połowie tego, a i drzew więcej by się ostało.

Ogromnym, ale to gigantycznym minusem jest kompletne niedopracowanie techniczne. Czy ta książka w ogóle przechodziła korektę? Błędy, literówki, pozjadane słowa, zdania niczym z kosmosu. Strasznie razi to w oczy i na pewno nie umila czytania. I czy tylko mi ta pani z okładki przypomina pewną aktorkę?

Podsumowując: książka naprawdę ciekawa, mimo iż fabuła całkiem lekka i nieskomplikowana. Mimo iż ja tę powieść przemęczyłam i już na pewno po nią więcej nie sięgnę, to jednak wiem, że niektóre osoby można ona zaciekawić, więc im szczególnie ją polecam.

Moja ocena: 5/10.

*cytat str. 536

wtorek, 5 czerwca 2012

"Decathexis" Łukasz Śmigiel

Wydawca:  Grasshopper 
Data wydania: 4 grudnia 2009
Liczba stron: 264

 

 "W roku 1888, w świecie Kirkegaardu, religią panującą jest Śmierć, której podporządkowano każdy aspekt ludzkiego życia. Właśnie w takich realiach o sens istnienia walczą główni bohaterowie – młody tanatolog Jon Pendergast, człowiek o błyskotliwym umyśle i nieprzeciętnej wiedzy na temat zmarłych, oraz jego dobry przyjaciel, pierwszy szermierz królowej – Tancerz Śmierci, Danse Macabre.

Bohaterowie starają się rozwiązać zagadkę zmarłych, którzy w niewyjaśniony sposób znikają z cmentarzy. Wiele wskazuje na to, że za mroczną tajemnicą stoi tajemniczy Kościół Morii i jego najwyższy kapłan Abaddon La Roche.

Zanurz się w ponury świat Decathexis i dowiedz się, dlaczego trupy lepiej palić, a nie zakopywać w ziemi. Poznaj mroczną tajemnicę sprzed wieków i prastare zło, którego nie pokonają ani półtoraręczny miecz fechmistrza, ani muszkiety żołnierzy Czarnego Hufca."

Czy wiecie może dlaczego na cmentarz, na groby bliskich nosi się kwiaty? Zdecydowana większość pewnie nie zdaje sobie sprawy, że początek tego zwyczaju był bardzo praktyczny. Zapach roślin zagłuszać miał przykrą woń wydawana przez okładające się ciała zmarłych. Często podążamy za tradycją nie wiedząc jednak czemu ona służy i skąd się wywodzi. O tych kwiatach to sama się dowiedziałam dopiero z książki Łukasza Śmigla „Decathexis”.

Jon Pendergast kieruje Inspektoratem powołanym przez królową Kirkegaardu. Ma on ca celu zmianę obrządków pogrzebowych i ograniczenie pozycji Kościoła Morii w państwie. Jego zadanie jest niestety bardzo ciężkie, bo najwyższy kapłan kardynał La Roche, nie ma zamiaru pozwolić na ograniczenie swojej władzy.
W kraju dzieją się jednak nadzwyczajne rzeczy. Z grobów w tajemniczych okolicznościach znikają ciała. Królowa zaniepokojona sytuacją zleca sprawdzenie sprawy Pendergastowi, któremu pomaga jego przyjaciel, Tancerz Danse Macabre.

„Człowiek posiada swoją godność z racji bycia człowiekiem, a ta zasada nie przestaje być aktualna nawet po jego śmierci.”*

Autor zaprasza nas do surrealistycznego świata gdzie zapomniano o ważnych wartościach, a panią wszystkiego jest Śmierć. Jej wizerunek to już nie szkielet obleczony w łachmany, a piękna kobieta dzierżąca kosę. Całe społeczeństwo zostało opanowane przez zabobony i absurdalne wierzenia. Mimo iż to królowa sprawuje najwyższą władze, to jednak Kościół Morii kontroluje wszystkich mieszkańców kraju. Czy czegoś wam to nie przypomina?

Wprawdzie kilka razy w tekście wspomniane zostało słońce, ja jednak ciągle przed oczami miałam ponure miasto, z zachmurzonym niebem pod którym działy się rzeczy przechodzące ludzkie pojęcie. Nieboszczyków traktowano niczym świętych. A obrzędy pogrzebowe były zupełnie inne niż te znane nam dotychczas. Jedna z grup religijnych uważała, że posiądzie cząstkę tak drogiego im zmarłego tylko wtedy kiedy zje jakąś jego część. Uznawano też że dziecko poczęte na czyjejś mogile posiądzie w jakimś stopniu wiedzę zmarłego.
Z wszystkim tym chciała walczyć królowa. Niestety kardynał La Roche, blokował wszystkie te posunięcia, w wyniku czego dochodziło do sądu Dies Irae, na którym Tancerze, w walce na śmierć i życie, zwyciężali dla swojego pana (tu królowej lub kardynała) słuszności jego decyzji. Jak będzie i tym razem, kiedy to głowa państwa chce wprowadzić obowiązkową kremacje zwłok?

„Decathexis” napisana jest z punktu narratora wszechwiedzącego, dlatego tez nie podążamy tylko za głównym bohaterem lecz obserwujemy tez knowania wrogich mu osób. Mamy tez tu kilka wstawek z dziennika Jona, mówiących nam dużo o jego przeszłości.
Tytuł powieści to nazwa procesu zachodzącego po śmierci bliskiej nam osoby w czasie którego uświadamiamy sobie i godzimy się z jej odejściem.

„Przyszedłeś na świat i niedługo znowu cię tu nie będzie. Nie boisz się świata sprzed twoich narodzin, a zatem nie masz powodu obawiać się tego, jak świat będzie wyglądał po twojej śmierci. Świat się nie zmieni. To ciebie nie będzie.”**

Książka niestety nie dla wszystkich. Jednych będzie zdecydowanie odrzucać, bo większość opisanych scen jest bardzo realistyczna, sugestywna, a wręcz obrzydliwa. Nie znajdą tu nic (no może maleńki okruszek) osoby lubujące się w romansach (niezależnie czy paranormalnych czy tych całkiem zwyczajnych). Znajdziemy tu elementy fantastyki, steampunku, szczyptę horroru i dużo tanatologii (nauka, która mówi o objawach śmierci, dzięki niej można zobaczyć kto jeszcze dycha, a kto już nie). Ogromnym plusem są wspaniałe ilustracje (dla osób które czytają tylko książki z obrazkami ;)), ogromnie podoba mi się wizerunek Pendergasta, wykreowany przez panią Agatę Cholewę. Kolejna sprawa to duża czcionka sprawiająca, że książkę czyta się bardzo sprawnie. Okładka trochę mroczna i nie trafi do listy moich ulubionych, ale bardzo tematyczna.

Osobiście rzadko kiedy czytam książki tego typu. Ta była miłym urozmaiceniem wśród tych wszystkich zakochanych istot fantastycznych. Nie powiem, ze jestem bardzo zachwycona, zakochana i czytać to będę w kółko, ale książka naprawdę mnie zaciekawiła. Szkoda tylko że skończyła się w takim momencie i nie wiem czy liczyć na kontynuacje. Uważam, że to co zawarte jest w tej historii nadaje się jako pierwsza część jakiegoś grubszego tytułu a nie jako oddzielna pozycja wydawnicza.

Moja ocena: 7/10.

*cytat z książki str. 41
**cytat z książki str 147

I jeszcze teaser książki. Część z tych obrazków nie ma w książce.  

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Pittacus Lore "Jestem numerem cztery"

Tytuł: Jestem numerem cztery (I Am Number Four)
Cykl: Dziedzictwo Lorien
Tom: 1
Autor: Pittacus Lore
Wydawca: G+J
Data wydania: 24 luty 2011
Liczba stron: 319

W wiejskim Ohio przyjaźnie i piękna dziewczyna rozpraszają piętnastolatka, który od dziesięciu lat ukrywa się na Ziemi, czekając, aż ujawnią się jego Dziedzictwa, czyli moce, których będzie potrzebował, by dołączyć do pozostałej piątki ocalałych członków Gardy i pokonać Mogadorczyków, którzy zniszczyli ich planetę Lorien.  

Kiedy na ekrany polskich kin wchodził film „Jestem numerem cztery” od razu miałam ochotę się na niego wybrać. Niestety moje plany nie wypaliły i odłożyłam obejrzenie go na ewentualną przyszłość. Gdzieś później o uszy obiło mi się, że jest, ale nie bardzo zawracałam sobie tym głowę. Teraz jednak dostałam w swoje łapki tom drugi tej serii i za nic nie mogłabym sobie darować gdybym nie zaczęła czytać od początku.

Daniel jest na imprezie na łódce znajomego. Świetnie się bawi kiedy w pewnej chwili czuje przeszywający ból łydki i już wie, że musi uciekać. Wie, że Numer Trzy nie żyje a on jest kolejny. Mieszka na Ziemi już od dziesięciu lat i ucieka przed wrogami, którzy zabili mu rodzinę.
Teraz już nie jest danielem. Staje się Johnem Smith'em. Przeprowadza się do miasteczka Paradise w Ohio i tu zaczyna nowe życie naznaczone ciągłym strachem, gotowością do ucieczki i oczekiwaniem na wrodzone dziedzictwa.

„Jeśli straciłeś nadzieję, straciłeś wszystko. A kiedy ci się wydaje, że wszystko stracone, kiedy wszystko wygląda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest nadzieja.” *

Muszę przyznać, ze spodziewałam się czegoś zupełnie innego a dostałam całkiem przyjemną historię z kosmosem w tle. Opowieść o wielkim poświęceniu, walce o własne ja. John (umówmy się, ze będę go nazywała jego aktualnym imieniem) pochodzi z innej planety. Żyje w świadomości, że jest jednym z niewielu, którzy mogą uratować Lorien, ich rodzimą planetę. Jednak chłopak praktycznie wychował się na Ziemi i nie zna innego życia. Nie wie tak naprawdę o co ma walczyć. Jednak wszystko się zmieni, kiedy w końcu uaktywnią się jego dziedzictwa.

John jest zarówno głównym bohaterem jak i narratorem książki. To on stopniowo wprowadza nas w swoją historię. Przez niego poznajemy Henriego, jego opiekuna, osobę która podtrzymuje w nim wiarę w Lorien. Razem z nim przeżywamy wszystko troski i rozczarowania. Widzimy, ze nie jest wcale bohaterem, choć w przyszłości będzie musiał uratować swoją cywilizację. Chciałby być normalnym chłopakiem, którego jedynym zmartwieniem byłyby oceny, przyjaciele, dziewczyna.

Jednak nasz bohater nie jest sam. Towarzyszy mu kilka przyjaznych istot. Henri, który jest dla niego jak dawno utracony ojciec. Wspaniałego, wiernego psa Berniego Kosara. Zwariowanego na punkcie obcych przyjaciela Sama, a także piękną Sarę, z która łączy go uczucie. A często nawet w zaciętych wrogach odnajduje przyjaznych ludzi.

Muszę powiedzieć, że „Jestem numerem cztery” to wspaniała książka, która naprawdę mi się podobała. Dynamiczna, trzymająca w napięciu akcja, barwni, interesujący bohaterowie. Ciekawa fabuła, która pozwoliła odpocząć trochę od tych wszystkich magicznych istot. A co tam, kosmici też są fajni! Autorzy ciekawie przedstawili cała opowieść, ukazali historię Lorien i atak Mogadorczyków. Jest tu trochę magi, tajemnicy i dużo, dużo równych emocji. Jednak ciągle kością w gardle stoi mi fakt, że tak do końca nie wiadomo po co ci straszni Mogadrczycy za nimi podążają z chęcią ich zagłady? Ale wnioskując po ich zachowaniu oni już po prostu tacy są.

W książce brakuje mi jednak opisu bohaterów. John opisał tylko niektóre postaci. Wiadomo nie miał powodu opisywać na przykład siebie. Jednak nie mogłam sobie go wizualizować i przed oczami z oczywistych powodów stał mi ciągle Alex Pettyfer.

Co do samej książki i jej oprawy graficznej. Moja miłość czyli wypukłe litery i za to wielki plus. Okładka z filmowym bohaterem. Średni pomysł szczególnie, że z jakąś taką dziwną on jest miną, a w filmie było dużo lepszych ujęć :D. Znalazłam jednak mnóstwo literówek i złych form gramatycznych („Nawet gdybyśmy ścigali wampirów, po co ci, do diabła, modelina?”), co mnie niestety ciągle dekoncentrowało.

Książka jednak jak najbardziej godna polecenia. Nie jest to może rasowe sciene-fiction, jednak zdecydowanie dużo fantastyki, sensacji i romansu. Powinny po nią sięgnąć osoby, które oglądały film. Książka jest czymś zupełnie innym i moim zdaniem lepszym. Koniec sprawił, ze z tym większą radością zasiądę do kolejnych części.

Moja ocena: 9/10

* - wszystkie cytaty użyte w tekście pochodzą z książki „Jestem numerem cztery” 

W styczniu 2012 roku polska premierę miała druga część cyklu "Moc sześciorga"


A także na podstawie książki powstał film pod tym samym tytułem. 


 ~o.O.o~

I jeszcze nieświadomych informuje o konkursie z okazji pierwszej rocznicy tego bloga. Więcej informacji po kliknięciu w baloniki na górze bocznej kolumny :D 

sobota, 7 kwietnia 2012

Wiktor Trojan "Axis Mundi"

Tytuł: Axis Mundi
Autor: Wiktor Trojan
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 21 Wrzesień 2011
Liczba stron: 604

Poznaj inspirowane niezwykłymi faktami losy Witolda Bohuszewicza i jego pana Olbrachta Łaskiego – największego awanturnika swoich czasów. Ich wędrówce niezmierzonymi przestrzeniami Rzeczpospolitej Obojga Narodów i mrocznej Anglii towarzyszy plejada nietuzinkowych postaci. Najwięksi magowie epoki: John Dee i Edward Kelley – hochsztaplerzy, a może przerastający swe czasy wizjonerzy?! Potężni władcy oraz ich być może jeszcze potężniejsi zausznicy: król i wódz Stefan Batory oraz do szaleństwa ambitny Jan Zamoyski; majestatyczna Elżbieta I Tudor oraz złowieszczy mistrz szpiegów Fransis Walsingham.



Uwielbiam lekcje historii. Może tego nie widać, patrząc na moje oceny, ale tak jest. Lubie książki historyczne (ich nie chodzi tu wyłącznie o romanse :D), ale tylko te które napisane są z całym oddaniem i pasją. Niestety nie można tego powiedzieć o dzisiejszych podręcznikach do historii. Czasami (bardzo rzadko!) kiedy coś mnie najdzie i zacznę się uczyć do sprawdzianu to... Nawet szkoda słów. Płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma chyba lepszego sposobu na szybki sen niż mój podręcznik. A potem jest krzyk, że młodzież tępa i nie zna historii własnego kraju. Dlatego cieszy mnie wydanie książki Wiktora Trojana „Axis Mundi”.

Głównym bohaterem jest Witold Bohuszewicz, którego poznajemy (częściowo) już w dniu jego narodzin. Nie przebiegają one łatwo, więc wezwana zostaje wiedźma, która pomaga chłopakowi przyjść na świat. Mały Wituś chowa się pod czujnym okiem mamki i tajemniczego sługi. Stary Kmita jest największym bohaterem, niemal półbogiem małego podrostka.
Nadchodzi dzień postrzyżyn kiedy to dziecko z chłopca staje już pełnoprawnym mężczyzną. Ojciec Witolda, Fedor postanawia, że ma podjąć on służbę na dworze u Radziwiłów. Młody Bohuszewicz wyrusza w świat pełen przygód. Kimta na odchodne wręcza mu tajemniczy talizman, który odegra ważną rolę w życiu bohatera.
Dorasta u Radziwiłów, a następnie podejmuje naukę na Akademii Krakowskiej. Okazuje się zdolnym i pojętym uczniem. Niestety popada w kłopoty, które owocują pobytem w więzieniu. Wyciąga go stamtąd Olbracht Łaski. Losy obu tych panów połącza się ze sobą na wiele wiele lat.
Wybawiciel okazuje się sprytnym, inteligentnym, intrygantem. Łaknie władzy i pieniędzy. Celem jego życia jest zdobycie Mołdawii. Nic i nikt nie może stanąć na jego drodze do spełnienia. Niejednokrotnie to właśnie Witold będzie narzędziem w ręku Łaskiego.

Czytając „Axis Mundi” przenosimy się do XVI-wiecznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Podróżujemy wraz z Witoldem. Doświadczamy wraz z nimi tragedii i okrucieństw wojny. Wypływamy wraz z nim do Londynu.
Poznaje on wiele ciasnawych osobowości. Ważnych magnatów, piękne kobiety, tajemniczych czarnoksiężników.
Zatapiamy się w świat pogoni za bogactwem, władzą, przyjemnościami. Odkrywamy tajemnice alchemii, kiedy to największym pragnieniem niektórych bohaterów jest ołów przemieniony w złoto.
Bohuszewicz zostaje w plątany w wiele niefortunnych wydarzeń i intryg. Nieraz ociera się o wielkie niebezpieczeństwo.

W powieści tej mamy prawdziwe zatrzęsienie różnorodnych postaci. Historycznych, takich jak np. Stefan Batory, Jan Zamoyski czy John Dee, ale też i całkowicie zmyślonych. Sam Witold Bohuszewicz jest wprawdzie postacią jak najbardziej realną, ale całe jego życie i przygody opisane w książce są zdecydowanie zmyślone.

„Axis mundi” jest niesamowitym utworem. Mimo iż rzadko sięgam po tego typu literaturę, to jestem zdecydowanie zadowolona z tej lektury. Autor ma niesamowity talent do snucia historii. Czyta się w ekspresowym tempie. Język jest co prawda lekko charakterystyczny jak dla tamtych czasów jednak w porównaniu z naszymi polskimi noblistami (mam na myśli Reymonta i Sienkiewicza) to bardzo miła i przyjemna opowiastka. Pan Trojan po prostu podbił moje serce. Jego gawędziarski styl jest cudowny. Z samych tylko wstępu i przypisów, uczynił coś niesamowitego (wyglądałam ich chyba bardziej niż całego rozwoju akcji :D). Krótko mówiąc uwielbiam tego człowieka i doczekać się wprost nie mogę aż zostaną wydane kolejne jego książki (bo mam nadzieje, że zostaną :D).

Cała oprawa graficzna „Axis mundi” jest przepiękna. Zarówna okładka jak i rysunek autora przed stroną tytułową nawiązujący do słowiańskich wierzeń. Papier tez jest fajny. Niby taki zwykły, ale wydaje mi się, że czymś się różni od innych książek. Niestety minusik mały za to, że materiał (papier dziecko, papier) z którego zrobiona jest okładka jest strasznie miękka i podatna uszkodzenia. Ale obrazek na niej jest boski.

Polecam naprawdę każdemu, bo książka warta jest naprawdę wielkiej sławy. Absolutnie domagam się zwolnienia z funkcji lektury szkolnej „Krzyżaków” lub „Potop” („Quo vadis” było całkiem niezłe więc je zostawmy) i zastąpienia ich ta oto pozycją.

Moja ocena: 10/10.


 Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Novae Res oraz portalowi Sztukater.


~o.O.o~

Pozostaje mi już wam jedynie życzyć Wesołego Alleluja!

sobota, 31 marca 2012

Maggie Stiefvater "Drżenie"

Tytuł: Drżenie (Shiver)
Cykl: Wilkołaki z Mercy Falls
Tom: 1
Autor: Maggie Stiefvater
Wydawca: Wilga
Data wydania: 16 maj 2011
Liczba stron: 459

Opowieść o wilkołakach z Mercy Falls zaczyna się w momencie, gdy jeden ze szkolnych kolegów Grace zostaje zagryziony przez wilki. Jego ciało w tajemniczych okolicznościach znika z kostnicy. Tymczasem Grace, sama jako dziecko zaatakowana przez sforę i cudem uratowana, od lat widuje pod domem wilka o złotych oczach. Mieszkańcy miasteczka wyruszają na polowanie, a Grace odkrywa, że jej wilk to tak naprawdę wrażliwy chłopak Sam, który wkrótce staje się jej bliższy niż rodzice i przyjaciółki, i o którego życie, a nawet zwykłą ludzką postać musi walczyć.

Każdy rozdział zaczyna się podaniem temperatury otoczenia. Gdy zapada zmierzch i robi się coraz zimniej, ludzie stają się wilkami. Zły człowiek pozostaje zły w wilczej skórze, a romantyk – może być wilkiem romantykiem. Jaką osobą okaże się Sam i czy uda się mu zachować ludzką postać…?



Wampiry zawładnęły dzisiejszą literaturą fantastyczną. Saga Zmierzch otworzyła bardzo szeroko drzwi wszystkim innym krwiopijcom, ale też i pozostałym nadnaturalnym istotom. Nie może tu zabraknąć wilkołaków od dawna uważanych za największego wroga wampirów. W „Drżeniu” nie mamy jednak do czynienia z odwieczną wojną raz.

Grace jako mała dziewczynka zostaje zaatakowana przez stado wilków. Od pewnej śmierci ratuje ją właśnie jedno z tych zwierząt. Tajemniczy wilk później często obserwuje dziewczynkę z lasu. Grace uważa go za przyjaciela mimo iż jeszcze nigdy nie pozwolił się dotknąć. Jednak sama jego obecność jest wystarcza.
Mijają lata. Dochodzi do straszliwego zdarzenia. Nastolatek zostaje zagryziony przez wilki. Mieszkańcy miasta żyją w strachu i straszliwym napięciu. Zaczyna się polowanie, które wiele zmieni w życiu Grace.

Książka ta chodziła za mną od kiedy tylko zobaczyłam jej zapowiedź w internecie. Nie mogłam doczekać się kiedy trafi w moje ręce. Porównywaniu do „Zmierzchu” jeszcze bardziej rozpaliły moją ciekawość. W końcu nadszedł dzień w którym mogłam spokojnie usiąść i zagłębić się w lekturze, która wciągnęła mnie i zachwyciła.

Obserwujemy historię Grace i Sama. Ich rodzącą się miłość, problemy czyhające na nich z każdej strony, strach przed nadchodzącą zimą, która może rozdzielić ich na zawsze. Książka jest pełna emocji, wzruszająca, ale jednocześnie delikatna (jeśli można powiedzieć tak o książce).

Narracja jest pierwszoosobowa, prowadzona z dwóch punktów widzenia (Grace i Sam). Pozwala nam to dokładnie poznać bohaterów, oraz w moim przypadku, całkowicie się w nich zakochać. Grace jest typem samotnika. Wiecznie zaganiani rodzice, którymi to ona bardziej się opiekuje niż oni nią. Od czasu ataku uwielbia wilki, a szczególnie tego „swojego”, przez co często jest nierozumiana przez otoczenie, a po ostatnich wydarzeniach wręcz znienawidzona. Bardzo inteligenta i wrażliwa.
Sam to postać w dużej mirze bardzo tajemnicza (straciłby pewnie cały swój urok gdyby taki nie był). Bardzo skrzywdzony przez życie. Można pomyśleć że nie ma chłopak charakteru. Był strasznie słodki i nie umiem nie określić go inaczej niż jako osobę nad wyraz cichą. Jednak wśród bohaterów odznaczających się silną osobowością, postać Sama była miłym wiaterkiem świeżości, odmiany.
W „Drżeniu” mamy do czynienia jeszcze z wieloma innymi postaciami. Każda jest na swój sposób inna, ciekawa i nie do końca taka jaka wydawać się może na pierwszy rzut oka.

W samej książce mimo dużej ilości stron nie za dużo się dzieje, i można nawet uznać, że czasami nawet powiewa nudą. Ja jednak nie mogłam się doczekać kolejnej strony, kolejnego rozdziały, mimo iż zbliżało mnie to do nieuchronnego końca. Akcja w dużej mierze skoncentrowana jest na samych wilkach, głównych bohaterach i ich przeszłości, a najbardziej na ucieczce przed coraz szybciej zbliżająca się zimą.

Bardzo spodobał mi się styl pisania autorki. Jej twórczość czyta się szybko i lekko. Potrafi zaciekawić czytelnika, zbudować odpowiednią atmosferę, wykreować wspaniałych bohaterów.
Bardzo podobał mi się pomysł dołączenia temperatury, która była na dworze w danym momencie akcji powieści, pozwoliło mi się to bardziej wczuć w opisaną rzeczywistość (czasami aż strząchało mnie z zimna mimo iż czytałam pod kocem z ciepłą herbatką w ręku).

Okładka bardzo ciekawa i estetycznie wykonana. Ten czerwony parasol i napis z tytułem ładnie odbijają się od tła i przyciągają wzrok. Wypukłe elementy, sprawiają bardzo przyjemne wrażenie. Nazwisko autorki jednak umieścić można było gdzieś indziej i bardziej je zaznaczyć.

Książkę polecam wszystkim zainteresowanym. Jest naprawdę piękna i magiczna, a nade wszystko romantyczna i aż nie mogę się doczekać kiedy przeczytam ja jeszcze raz, a tym bardziej kiedy znajdę czas na zapoznanie się z drugim tomem pt „Niepokój”. 

Moja ocena: 10/10